niedziela, 19 stycznia 2014

O Kapitanie, mój Kapitanie

Moja wiedza na temat piratów leżała w skrzyni skarbów, gdzieś pomiędzy Kapitanem Hookiem, a Klątwą Czarnej Perły. Owszem, co jakiś czas słyszałam o atakach rozbójników na handlowe statki u wybrzeży Somalii, jednak był to dla mnie zawsze tak odległy temat, że myśląc o nim miałam wizję jednookiego brodacza, pijącego rum, z papugą na ramieniu, krzyczącego "Aaargh Mate!". To nawet nie tyle, że jestem jakimś ignorantem - po prostu miałam duży kłopot z umiejscowieniem baśniowych według mnie piratów w XXI wieku.


Kapitan Phillips już od pierwszych chwil mi w tym pomaga. Oto trafiamy do somalijskiej wioski, która nie ma nic wspólnego ani z baśniami, ani z dwudziestym pierwszym wiekiem. Somalijczycy żyją w ubóstwie, nie mając regularnego dostępu do wody i jedzenia - co od razu wywołuje u widza empatię. Podobnie, jak to, że pod groźbą śmierci, kacyk wyznacza biednych, młodych chłopaków do udziału w napaści na kolejny statek. No i mamy zrozumienie motywów planowanej zbrodni, a nawet i współczujemy tej wątłej, pirackiej łodzi, która wyrusza na polowanie. Zwłaszcza, że główny złoczyńca to sama skóra i kości i jedyne, co chce się zrobić to go natychmiast nakarmić. Ale, ale! Nie tak szybko! Ostrożnie z tym usprawiedliwieniem! Na horyzoncie pojawia się bowiem Tom Hanks - nobliwy, pracowity, skoncentrowany, poważny, budzący szacunek, prawy kapitan Phillips.I jego nie damy zaatakować! Nie trudno się domyślić, co dzieje się dalej - również dlatego, ze jest to historia oparta na prawdziwych (i to niedawnych) wydarzeniach. Wbrew znanemu powiedzeniu - kapitan Phillips nie schodzi ostatni ze statku, a cały swój spryt i wiedzę wykorzystuje do obrony swoich ludzi. 


To mocno trzymający w napięciu thriller - nawet dla tych, którzy pamiętają, jak skończyła się ta akcja ratunkowa. Ale reżyser Paul Greengrass, poza wywołującym dreszcz na plecach kinem akcji (co wierni fani Jasona Bourna doskonale znają), daje nam coś więcej. Kolejne minuty filmu rzucają światło na przerażająco rozwarstwiony (mimo globalizacji) świat, w którym na szczęście największą siłę nadal stanowią ludzie - mimo tak różnego pochodzenia, tak do siebie podobni.  To również bardzo podstawowa, prosta w swej amerykańskości, ale ujmująca historia o odwadze zwykłego człowieka, który postawiony w wyjątkowo trudnych okolicznościach, potrafi dokonać właściwych wyborów (i mówię tu o obu bohaterach). Dzięki debiutującemu Barkhadowi Abdimowi, postać szefa pirackiej szajki jest bardzo wiarygodna -  potrafi on przerazić już samym spojrzeniem, ale jednocześnie ująć widza i zmusić przynajmniej do próby spojrzenia na całą historię z innej perspektywy. Jeśli zaś chodzi o pana Hanksa - tylko on może w tak urzekająco lekki sposób zagrać "everymana", który staje się bohaterem. Podczas ostatnich Złotych Globów, Matt Damon nazwał Toma Hanksa skarbem narodowym Ameryki. I ja się z nim w zupełności zgadzam - szczególnie po obejrzeniu ostatnich 5 minut Kapitana Phillipsa, które powiedzą wam więcej o magii aktorskiego talentu Hanksa niż moje tysiąc słów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz