Nie można nie kochać kina. Chyba nie znam nikogo, kto kiedykolwiek powiedział: "Nie lubię oglądać filmów".
Na świecie istnieje co najmniej klikanaście gatunków kinomaniaków. W Polsce doszukałam się kilku.
Kinomaniak Torbicki - od Grażyny Torbickiej - wielka filmowa wiedza, wielka klasa, wszystkie Cannesy i Berliny zaliczone. Obejrzane setki pozycji - francuski nisz i koreańska alternatywa. Prawdziwy filmowy łeb.
Kinomaniak Raczek - od Tomasza Raczka - wie dużo i dobrze. Dzielił się tą wiedzą chętnie, ale teraz jakoś trudno go znaleźć. Nie recenzuje filmów, bo jak się ośmieli, to go pozywają.
Kinomaniak Sołtysik - od Andrzej Sołtysika - wielki hajs na podróże za ocean i rozmowy z najsławniejszymi z Hollywood - wszystko widział, wszędzie był. Wydaje mu się, że wszystko o kinie już wie. Nieprawda.

Kinomaniak Hipster - kino dla niego to telewizor i 20 krzeseł - nie pójdzie przecież do Cinema City, gdzie chodzą wszyscy. Ogląda "Annie Hall", ale nie rozumie, rozumie "Absolwenta", ale nie ogląda. Kupuje opór drogie bilety na festiwale - chodzi oczywiście na same offowe filmy, z których najbardziej podoba mu się to jak niesamowita była gra... światła.
Kinomaniak "Był na Kac Wawa" - poszedł na "Kac Wawa" i dobrze się bawił.
Kinomaniak Ja - ode mnie - dla mnie filmy są jak najwierniejsi przyjaciele - razem z nimi odkrywam zupełnie nowe rzeczy, doświadczam pięknych emocji, dotykam super spraw. Uwielbiam te momenty, kiedy przechodzi mnie dreszcz: jak gaśnie światło w kinie, jak Newman i Redford robią przekręt, jak Nicholsonowi odbija w pewnym hotelu, jak Morgan Freeman mówi, że ma nadzieję, jak Kevin Costner tańczy z wilkami (nie no dobra - chciałam napisać jak Kevin Costner strzela z łuku), nawet jak Tom Cruise biegnie, kiedy Brad Pitt mówi z włoskim akcentem, Kevin Spacey wcale nie kuleje, Kathy Bates bije po nogach, Jim Carrey traci pamięć, Clive Owen gasi Julię Roberts.
Wierzę w filmy i w ich niesamowitą moc. Chcę je oglądać, przeżywać i o nich pisać.