Jeśli wracać do recenzowania, to tylko z takim filmem. I wyznaniem. A wyznanie, łatwo przez gardło
nie chce przejść, no ale bez tego nie da rady… Nie wiem, jak to się mogło stać,
biorąc pod uwagę, że raczej oglądam wszystko, jak leci. Nawet, jeśli coś leży
bardzo daleko od moich preferencji, w filmowej dolinie płynącej koreańskim
kinem alternatywnym, niemiecką komedią o Indianach, czy po prostu Von Trierem –
oglądam. Oglądam wszystko, bo kocham. I wierzcie mi, bez stygmatów
przypisywanych dziewczynom, oglądam Avengersów, Xmenów, Matrixa, Star Treka, wszystkie filmy dziejące się poza naszym czasem
i planetą, wszystkie filmy o alienach, predatorach, i facetach w czerni, wszystkie kosmiczne zagłady ziemi, wszystkie
bliskie spotkania trzeciego stopnia, Spidermana, Batmana, Supermana – nawet człowieka ze stali, Hulka, Daredevila – oglądam. O miłości do Star Wars wspominać nie muszę. Nie jestem, zatem, po tym wnoszę, jakąś
ignorantką kina sci-fi, a wręcz odwrotnie - wiele z tych filmów zdobyło
moja dozgonną miłość i uwielbienie. Nie wiem więc, jakim cudem nigdy nie
widziałam Transformersów. Żadnych. Ever.
Pisząc więc czasem zaprzeszłym: no i gdyby był wiedział mój
towarzysz filmowy, z którym obejrzę zawsze
i wszystko, że nie wiem o
transformersach nic a nic poza tym, że chodzi o samochody, które zmieniają się w
roboty, to byśmy nie poszli do kina, tylko odrobili pracę domową. I miałabym
punkt odniesienia lepszy, żeby poczynić ten oto wpis. No, ale tak się nie stało.
Piszę zatem jako kompletny laik i miejcie to na względzie.
Film jest o tym, że Mark Wahlberg odkrywa przypadkowo starą ciężarówkę.
Jego córka (która, przysięgam na wszystko, jest tak głupia, jak seksowna i serio nie wiem, który to college ją chciał
przyjąć) wścieka się na niego okropnie, że
ojciec wydaje pieniądze, których potrzebują na dom i jej studia. Jednak po
rozmowie z ojcem przy zachodzącym słońcu, wszystko się układa. Do czasu - ciężarówka okazuje się być bardzo ważna dla
złych panów z FBI, którzy wpadają do Marka i próbują zabić jego córkę, co
Mark bardzo przeżywa, ale generalnie i tak nie zdradza, co zrobił z ciężarówką.
Potem muszą uciekać, przed złymi panami w czarnych garniturach, razem z
chłopakiem córki , który jest oczywiście zupełnie przypadkowo kierowcą rajdowym
i jeździ lepiej niż szybcy i wściekli 9. Uciekają długo, ale potem w sumie
już mniej i ojciec jest zły na swoją córkę, bo spotyka się z tym facetem, a on
myślał, że nie będzie mieć chłopaka, aż do skończenia liceum. No i Mark Wahlberg
nie lubi go bardzo, choć mówi do niego Lucky Charms. I znowu kłóci się z córką o
to, że ma chłopaka, a ona jest wściekła, że ojciec nie ma pieniędzy i w ogóle się
nią nie zajmuje. Nie to, co jej chłopak. Ale potem rozmawiają przy zachodzącym
słońcu i jest znowu ok. Potem jest jakieś straszne zamieszanie, w każdym razie
najpierw Wahlberg i Lucky Charms muszą uratować córkę, potem córka i Lucky
Charms muszą uratować ojca, no i w międzyczasie trafiają na statek kosmiczny i do Chin. Ale wszystko
dobrze się kończy i wszyscy są szczęśliwi i znów zachodzi słońce.
A zapomniałabym, że gdzieś w tle tej „heart-felt story”
okazuje się, że ciężarówka to tak naprawdę uśpiony autobot Optimus Prime i
wszyscy go chcą dopaść. Nie wiedząc o Transformersach nic, myślałam, że Optimus
Prime jest jak Lord Vader, wiec od początku kibicowałam, żeby go zniszczyć i
czułam się bezpiecznie wiedząc, że FBI razem z dobrym transformerem będą
szukać Optimusa. Ale potem się wszystko zmieniło – i byłam kompletnie skonfundowana - FBI było
złe, dobry transformer pomagający ludziom był zły, a Optimus okazał się dobry,
kochany i odważny.
Był też w pewnym momencie jakiś dinozaur, ale wyszłam do
toalety, więc nie wiem, jak się pojawił, chociaż towarzysz filmowy mi wyjaśnił,
że to tak naprawdę nie wielki meteoryt zabił 65 milionów lat temu (eon w tę
lub w tamtą stronę) wszystkie dinozaury, tylko właśnie
transformersi - ale nie wiem już którzy
i dlaczego.
No i kiedy tak myślę
sobie o tym filmie, to wydaje mi się, że Michael Bay jest strasznie śmiesznym
facetem. Bo trzeba mieć mega poczucie humoru, żeby zrobić pastisz samego siebie. No chyba, że on tak na
serio, to wtedy aż się boję Transformersów 5 (już w postprodukcji). Jeśli
jednak miało być to puszczenie oka to starszego widza, to wyszło extra z tymi
wszystkimi armageddonowymi wstawkami i ujęciami rodem z Pearl Harbor. A jeśli
miała być to tylko rozrywka dla trzynastolatków, to też dobrze. Tak, czy inaczej - ja, niczym detektyw Murtaugh, jestem simply too old for this sh*t.
I ani trochę nie jest mi z tego powodu przykro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz