To nie będzie recenzja "Bridget Jones' Baby"
Nie chodzę do Multikina często – zwłaszcza od kiedy za trzy
bilety na film rodzinny w weekend płaci się prawie stówę, a tym bardziej od kiedy blok reklamowy przed
filmem trwa twarde 45 minut. Najczęściej z kin wybieram Atlantic, bo ma dobry
klimat, bo mam do niego sentyment, nigdy nie ma tam tłumów, trailerów jest
więcej niż reklam, a bilet z Kartą Kinomaniaka można upolować nawet za 13 zeta. Wczoraj jednak trafiłam do
Multikina na przedpremierowy pokaz filmu Bridget Jones’ Baby. Jak można się
było tego spodziewać, w sali przed-kinowej były prawie same kobiety, w dużych
ilościach, w większych i mniejszych grupach i podgrupach. Ja sama zresztą
należałam do ekipy babskie wyjście pod wodzą mojej przyjaciółki, która kupiła
bilety (po 28 zł każdy), a po filmie zorganizowała naszej grupie jeszcze pójście na drinka. Ot taki typowy, miejski, koleżeński
wieczór.
Jest wtorek, 13 września, godzina 18:45. Wszystkie
stawiłyśmy się punktualnie, część poszła jeszcze do toalety, a ja stanęłam w
długiej kolejce po coś do picia i cokolwiek, co mogłoby zaspokoić podwieczorny
głód. Zaczęło się z grubej rury.
- Dobry wieczór. Poproszę wodę gazowaną i mały popcorn –
powiedziałam do Pani przy kasie.
- Czy mały popcorn może być z zestawu Sekretne życie
zwierzaków? – zaskoczyła mnie pytaniem Pani.
- Yyyy… tak - odpowiedziałam patrząc na oświetloną tablicę i
rozumiejąc, że ta decyzja oznacza, ze dostanę popcorn w pudełku ze zwierzakami.
- Czy może chce Pani powiększyć zestaw?
- Nie dziękuję.
- Ale naprawdę, to się bardziej opłaca – przekonuje mnie kasjerka.
- Nie dziękuję.
- Ale jak Pani powiększy popcorn do średniego to będzie złotówkę
taniej. – nie daje za wygraną Pani.
- Nie dziękuję… - zawieszam się na chwilę szybko kalkulując
czy wchodzenie w szczegóły dlaczego podjęłam taką a nie inną decyzję
popcornową, (że nie wynika ona z chęci oszczędzenia, ale z tego, że nigdy nie
jestem w stanie przejeść nawet małego popcornu w kinie, że nie lubi e popcornu
w dużych ilościach i, ze generalnie trochę boli mnie brzuch po wątpliwym
chłodniku zjedzonym na obiad w pracy) ma sens. Nie ma. Nie dokańczam zdania.
Pani, rozczarowana moją postawą, wystrzela już jak do wroga.
- Solony czy karmelowy?
- Solony – odpowiadam grzecznie.
- A woda to ma być gazowana, czy nie?
- Gazowana – mówię wiedząc, że już to powiedziałam w bardzo
prostym i konkretnym komunikacie na samym początku tej rozmowy.
- Z lodówki, czy nie?
- Z lodówki – odpowiadam w intonacji „wszystko mi jedno,
Babo, serio, daj mi po prostu tę wodę”.
- Czy zbiera Pani punkty Payback?
- Nie! – jestem zirytowana i wszyscy, którzy to czytają i
znają mnie choć trochę, wiedzą jaką mam minę.
- To jeszcze mam dla Pani ciastko w prezencie od Milki –
mówi na osłodę Pani.
- Aha, dziękuję.
- To będzie razem 26,90.
- Ile?? – no żesz kurwa mać, płacę za pieprzoną wodę i mały
popcorn tyle ile za bilet?
- No mówiłam, żeby Pani w zestawie wzięła – będzie taniej. Pay
pass może być, czy na PIN? – rzuca jeszcze Pani.
Nie mówię nic. Przykładam kartę, płacę, odchodzę. I myślę
sobie pierwszy raz tego wieczora – i jako Klientka, i jako osoba, która ma do
czynienia z marketingiem, że to jest straszne. I nie o absurdalny hajs chodzi,
luz, stać mnie. Ale o sposób. 11 komunikatów od osoby sprzedającej. 11! Rzecz,
która powinna mi zająć minutę – bo wiem, po co przyszłam i jasno to
zakomunikowałam – zajęła mi 5 minut. To 4 minuty, których nie odzyskam. To 4 minuty, które
laski w kolejce za mną musiały poczekać dłużej. To 4 minuty client-serivce’owego
ping-ponga – a rzecz - przypominam – nie jest sprawą przełomową, decyzją o
posiadaniu zwierzęcia, zmianie pracy, kierunku wakacji. Ba! Nie jest nawet
wyborem koloru farby do sypialni, czy do włosów, nie jest zakupem wygodnych butów
czy fajnej torby. Rzecz jest o małym popcornie i gazowanej wodzie. Jezus Maria.
Nic to – myślę. To ma być fajny wieczór. Luz. Wracam do
swojego grona koleżanek i ruszamy na salę.
Tuz po przekroczeniu progu, dopada mnie Pani i wręcza ulotkę
z bijącym po oczach swoją żółcią Jeepem. Można wygrać samochód! Wystarczy uzupełnić ankietę.
- Nie dziękuję – odmawiam wzięcia - głównie dlatego, że ręce mam zajęte małym
popcornem i gazowaną wodą , z lodówki, za 26,90.
Krok dalej kolejna Pani, wręcza mi zafoliowany pakunek.
- Co to? – pytam.
- Podpaska w prezencie – mówi z colgate’owym uśmiechem Pani.
- Aha, dziękuję.
Drugi raz tego wieczora myślę jako marketingowiec: ok,
logiczne, w chuj lasek w jednym miejscu, damy im podpaski. Spoko. Jeep i
podpaski. Match made in heaven. Ok.
Z niejasnych dla mnie przyczyn na scenie pod ekranem stoją
trampoliny, mijając je dostrzegam kątem oka kilka dziewczyn w sportowych
strojach, opalonych, z nienaganną figurą i tyłkami pięknymi jak jesienne
jabłka. I choć moja grupa jest bardzo atrakcyjna, to po całym dniu w pracy,
objuczone torbami na laptopy, z wytartym makijażem, w nieco wygniecionych
ciuchach, przy tych dziewczynach wypadamy dość blado. Ale i tak jesteśmy zajebiste – myślę. Stado –
jak mówi jedna z obecnych koleżanek. Idziemy z moją grupą mocnym krokiem na
samą górę gigantycznej sali Multikina. Na naszych fotelach leżą płócienne torby
CCC, na nich kilkanaście ulotek, w nich kolejne kilkanaście ulotek i pilniczek.
Nie mam jak na tym usiąść. Odstawiam więc mały popcorn i gazowaną wodę, z
lodówki, za 26,90. Do płóciennej torby wkładam leżące luzem ulotki, w środku
zauważam pilniczek, dorzucam zafoliowaną podpaskę, zawieszam torbę na dyndzlu
obok fotela. Siadam. Jest super.
Na scenę wkracza Pan. Charyzmatycznym głosem, który mają
tylko wodzireje weselni, albo prowadzący poranne programy radiowe mężczyźni,
wita wszystkich serdecznie i od razu każe wypełniać ankiety: można wygrać
samochód! Kto jeszcze nie wypełnił? Zaraz Będziemy zbierać! Po czym zaprasza
na scenę grupę tych ewochodakowskich dziewczyn, które żwawo wskakują na
trampoliny, z głośników zaczyna tarabanić głośna muzyka rodem z radia Eska i
rozpoczyna się pokaz. Na ekranie pojawia się plansza: Jumping Frog – Jeden trening=
800 spalonych kalorii! Jeden trening=6000 brzuszków! 10 min jumpingu=30 minut
joggingu! Skacz z nami! Trzeci raz jako
marketingowiec myślę: ok, logiczne, bo przecież wszyscy wiedzą, że kto, jak kto,
ale Bridget Jones zawsze walczyła z
kaloriami. Spoko, nic to, że główna lekcja
z poprzednich części filmu brzmiała zaakceptuj siebie i znajdź kogoś
kto Cię pokocha just as you are, nic to, że i ta część uczy, że osiągnięcie
idealnej wagi nie rozwiąże wszystkich Twoich kłopotów. Ok. Po minucie,
zdecydowanie zbyt skoczne dziewczyny zapraszają na scenę 5 kobiet, by teraz one
poskakały. Jest to dość komiczne – bo Panie w letnich sukienkach i na
obcasach wyglądają jakby próbowały ujarzmić jakiegoś czterokopytnego potwora,
ale ok. My w tym momencie zajadamy się czekoladą, którą częstuje jedna obecnych koleżanek. Perwersyjna przyjemność –
jeść czekoladę patrząc na skaczące laski. Ja czekolady nie jem. Jem swój mały
popcorn i popijam wodą, gazowaną, z lodówki, za 26,90.
Pokaz się kończy, na scenę znowu wkracza Pawelec – czy inny
radiowy dj, przypominając o wypełnieniu ankiet: można wygrać samochód! Przystojni
panowie będą zbierać od Was ankiety! A teraz zapraszam Panią Martę (chyba nie
była to Pani Marta, na potrzeby historii przyjmijmy, ze wszystkie bohaterki to
Panie Marty). Pani Marta jest przedstawicielem bardzo popularnej i ekskluzywnej
restauracji Ilcośtamcośtam (serio, często
bywam w warszawskich knajpach, o tej nie słyszałam).
Pani Marta zaczyna
opowieść o super eleganckiej restauracji, gdzie zaprasza na bufet all you can
eat za 19.99 (ekskluzywna restauracja z bufetem w cenie niższej niż mój
popcorn i woda), zaprasza również na
poranne brunche (no tak, jak wiemy,
brunch – jako połączenie słów breakfast i lunch, może być również wieczorny i
nocny). Prezentacja Pani Marty okraszona jest powerpointowym pokazem slajdów i
gdy na ekranie sali kinowej pojawia się wielka butelka wina, pani Marta
zaprasza kolejną panią Martę - przedstawicielkę... wina (nie wiem, czy ona je robi, sprzedaje, czy po prostu pije). Ok, zupełnie szczerze, nie wiem co Pani Marta
mówiła o winach, bo wtedy wysyłam desperackiego smsa do męża: Jest 19:15, film
się jeszcze nie zaczął, ratuj! Gdy zaczynam znów słuchać winnej Pani Marty dowiaduję
się, że wino, którym zostały Panie poczęstowane przed wejściem, to właśnie
to super wino. Jakie wino? – myślę. Kiedy? Gdzie? Kto? Ok. Spoko. Może rozdawali
jak kupowałam mały popcorn i wodę gazowaną, z lodówki za 26.90. Najwyraźniej
oprócz 4 minut życia, straciłam też kieliszek wina. OK. Nic to. Znowu Pawelec , tym razem z pudłem wypełnionych
ankiet, które jego pomocnicy wyrzucają na scenę. Losujemy nagrodę! Spoko –
myślę – zaraz ktoś wygra samochód. No, nie do końca. Okazuje się, że teraz
losowana jest butelka wina. Wygrywa ktoś, odbiera na scenie – brawa. Pojawia
się kolejna Pani Marta, ze znanego i ekskluzywnego pensjonatu Jakiśtam Dworek w Jastrzębiej Górze. Pierwsze słyszę. Pawelec losuje super-hiper pakiet SPA, z jednym masażem i kolacją w formie bufetu. Schemat ten sam – ktoś wygrywa, odbiera na scenie – brawa.
Następna Pani Marta jest z Kinder Bueno. W końcu jakaś marka, którą znam - myślę. Schemat identyczny. OK. Kończmy już, proszę, jest 19:35. Nie tak szybko. Na
ekranie pojawia się plansza z reklamą podpasek, Pawelec zaczyna czytać,
podśmiewając się, że haha podpaskę, hehe podpaski, hihi, wiedziałem, że to
będzie ciężki wieczór. Myślę sobie – ok, śmiej się, śmiej. Ty Pacanie! Nie wiem
co w tym zabawnego, ale generalnie trend jest taki, że odczarowujemy podpaski, tampony i okresy z bycia tematami tabu, które deprymują mężczyzn i z których robi się żarty, nie wiedząc jak się
zachować. Debil – myślę i jako kobieta, i jako marketingowiec. Pawelec dokonuje
losowania, ale schemat się zmienia. Panie na scenie nie dostają od razu nagród,
muszą wcześniej wziąć udział w konkursie z serii: znajdź różnicę na zdjęciach. OK.
Zawsze super, dać zrobić z siebie idiotkę, przed setkami innych kobiet, żeby
wygrać torbę podpasek. Logiczne, że zadaniem jest znaleźć różnice na zdjęciach,
bo nowe podpaski szczycą się tym, że jak raz zobaczysz różnicę, nie będziesz
chciała używać poprzednich. Marketingowa konstatacja po raz kolejny: co? Pawelec zaprasza
na kolejny konkurs, sponsorem jest CCC, zadanie polega na odgadnięciu z jakiego
filmu pochodzą buty pokazane na zdjęciach. Wreszcie jakiś przebłysk – a może
raczej klarowna marketingowa decyzja: konkurs łączy buty z kinem. Wow. Szacun. 19:45
– oświadczam koleżankom, ze może lepiej byłoby iść na drinka, a film obejrzeć
na DVD, zwłaszcza, że rezerwację w knajpie mamy na 21.30. Dobra, jeszcze pewnie
losowanie samochodu i koniec. Pawelec rozdaje jeszcze nagrody od EMPiKu i wydawnictwa Prószyński i
s-ka. Wyjątkowo logicznie – nie są nimi książki. Jesteśmy już mocno
poirytowane z moją grupą, a i inne dziewczyny na sali zaczynają okazywać zniecierpliwienie.
Następuje brawurowy zwrot akcji, gdyż najwyraźniej pomysły na konkursy się
wyczerpały w przepastnej głowie
organizatora tej zacnej imprezy. Pawelec ze sceny krzyczy: Kto urodził się 13.
września?. Pojawia się uniesiona para rąk. Pytanie rzucone w przestrzeń zostaje
jeszcze dwukrotnie, do momentu kiedy to już kilkanaście rąk jest w górze (tak, jakby laski potrzebowały kilku
minut by namyślić się kiedy mają urodziny). Napięcie rośnie, nasz prowadzący zaprasza
dwie dziewczyny i wręcza im dwa bukiety kwiatów (bo tylko tyle ma) od sponsora - firmy CośtamBukiet. Smart. Clever. Prawdziwy marketing. Reszta Pań urodzonych
13 września (albo tych, które ściemniły wiedząc, że nikt tego nie zweryfikuje),
odesłana zostaje z kwitkiem w postaci obietnicy, że będą miały zniżkę na
kolejny wieczór z cyklu Kino na obcasach. I... koniec. The End. Zaraz, a
samochód???
Zanim dociera do mnie, że przecież nie będzie żadnego
samochodu i zanim wkurw za tę udręczającą nas wszystkie godzinę osiąga apogeum, przez moment myślę
jeszcze, że może to nie jest tak źle, że pewnie nie będzie w ogóle bloku
reklamowego przed filmem.
Kurwa, w jakim ja jestem błędzie.
Gasną światła i zaczynają napieprzać - buty, książki,
podpaski, samochody. Całe combo. Naraz. Jakby wszystkie koszmary z dzieciństwa
pojawiły się w jednym miejscu. Jezus Maria.
Ja pierdolę. A na koniec: jeb! Prosto w Twoją naiwną twarz, Głupia!
Instrukcja jak wypełnić ankietę, żeby wziąć udział w konkursie samochodowym na
stronie www – zaznacz wszystkie zgody na przetwarzanie danych, odpowiedz na
pytanie, zostaw email i telefon, oddaj
nam ankietę – może Cię wylosujemy. Za
kilka miesięcy. Jeśli nie zapomniałaś się podpisać.
20:11. Zaczyna się film. Nie mogę obiektywnie go zrecenzować,
bo po tym, co się wydarzyło, COKOLWIEK co nie było nachalnym zabiegiem
marketingowym wydawało się NAJLEPSZE na świecie.
I teraz, szanowne Multikino, pytam się Was wprost: Dlaczego?
Ja naprawdę próbuję zrozumieć… Skąd wzięliście ten genialny pomysł? W imię
czego zalaliście nas niczym wiadrem pomyj czymś takim? Za możliwość zobaczenia filmu 3 wieczory
wcześniej niż inni? I - żeby przynajmniej był to bezpłatny pokaz – to mogłabym
próbować Was usprawiedliwić, no bo wiadomo – sponsorzy. Ale ja i setki innych
kobiet zapłaciłyśmy po 28,00 za bilet na film. NIE za godzinny pokaz
niekompetencji marketingowej. Jakim prawem zabraliście godzinę naszego życia? Czy nie sądzicie, że powinniście mieć choć trochę szacunku do nas, żeby uprzedzić, że film rozpocznie się później? Bo może kobiety, które
tak nieudolnie próbowaliście dopieścić mają inne plany, mają poumawiane
nianie, zaplanowały wyjście na drinka, muszą dokończyć raport, są głodne, zmęczone? Czy przez chwilę
chociaż pomyśleliście, że większość z nas ciężko przepracowała ten dzień, że w
bardzo napiętym grafiku, wygenerowałyśmy te 3 godziny, żeby je miło spędzić w
towarzystwie koleżanek, a nie po to, by godzinę z naszego wieczoru być męczone
kretyńskim, nachalnym promowaniem zdupymarek? Czy ktoś z Was, Biznesowi Geniusze,
zastanowił się, że może kobiety idące w upalny wtorek o 19:00 na Bridget Jones bardziej niż całe te pseudoekskluzywne prezenty, docenią bycie poczęstowaną lemoniadą (a niech nawet będzie to w brandowanej
szklance)? Czy zamiast zatrudniać piękne nastolatki, spalające milion kalorii w
60 sekund skacząc przed nami z miną in your face, poczęstować nas czekoladkami?
Czy zamiast wprowadzać ludzi celowo w błąd pieprząc o jakiejś samochodowej
loterii, nie lepiej pokazać trailery filmów dla kobiet, o kobietach,
reżyserowanych przez kobiety? Czy zamiast wręczać nam podpaskę, nie lepiej
byłoby poczęstować każdą z nas tym Waszym słynnym winem?
Czy przez myśl Wam przeszło, że nie jesteśmy czarną masą
posiadaczek cycków i jajników, do której można wszystko wrzucić jak leci? Czy chociaż
przez sekundę spojrzeliście przez pryzmat tego, że takie wyjście do kina to ma być dla nas przyjemność i frajda? Że może zamiast traktować nas jak bazę danych konsumenckich
i spamować nas czymś, co - używając największych eufemizmów -mogę jedynie nazwać debilną komunikacją, może warto zrobić
dla nas coś miłego? Gdzie się uczyliście jakiegokolwiek podejścia do
konsumenta? Co gorsza, jaki normalny właściciel firmy czy Brand Manager zgodził
się na to, by wykorzystać swoją markę do takiego kurewstwa? Dlaczego
zatrudniacie jakiegoś pseudo-znanego pajaca, który w najbardziej żałosny sposób
podchodzi do kobiet? Dlaczego, mając setki fajnych lasek na sali, kobiet, które
są świadomie swojej wartości, które są postępowe, które przyszły, na litość boską, na Bridget Jones – symbol emancypacji i feminizmu z początku XXI wieku, pozwalacie jakiemuś błaznowi śmiać się z podpasek? W Europie, w Warszawie, w 2016 roku? Mając na sali co najmniej trzy setki świetnych kobiet, śmiejecie się ze słowa
podpaska? Serio? SERIO???
Wiem, że to, co piszę brzmi jak problemy pierwszego świata,
które w świetle innych, dużo bardziej życiowo istotnych spraw, nie mają absolutnie żadnego znaczenia.. Ale po prostu jestem
wkurwiona. Jako konsumentka. Jako ktoś, kto ma pojęcie o marketingu. Jako kobieta. JAKO CZŁOWIEK.
Wstydźcie się.