wtorek, 8 stycznia 2013

Seks z braćmi Coen

Podobno piękni mężczyźni nie są dobrzy w łóżku - bo nie muszą się starać. Nie wiem, czy do końca mogę się zgodzić z tą tezą (do mojego filmowego towarzysza piszę tu, że zupełnie się z nią nie zgadzam :)), ale mogę wysnuć inną - jak ma się na nazwisko Allen, Burton czy Coen na pewno nie trzeba się starać wcale. Renoma cię wyprzedzi, wszyscy i tak pójdą z tobą do łóżka... yyy... chciałam napisać wszyscy i tak pójdą do kina :) Bo jak masz na nazwisko Allen, Burton czy Coen to jesteś super filmowcem, więc "why bother?". Allen, który ostatnio w ogóle nie dorasta sobie samemu do pięt (i nie mówię tu o zupełnie innym klimacie, jaki zrobił w Matchpoint, ale bardziej o Rzymach i Barcelonach, które są blade przy takiej Annie Hall jak żurek przy barszczu) to jedno, Burton, który myśli, że wystarczy zatrudnić odpowiednio ucharakteryzowanego Johnny'ego Deppa, to drugie,  ale bracia Coen, których ostatni film jest mniej więcej tak fascynujący jak 1359 odcinek Klanu, to zupełnie inna bajka.

Nie muszę chyba pisać ile wspaniałych scenariuszy poczynili ci dwaj panowie z Minnesoty, ale jeśli pomyśleć nawet tylko o filmach takich jak Fargo, Big Lebowski czy To nie jest kraj dla starych ludzi, to nóż się w kieszeni otwiera. Bo Gambit to film do bólu nudny. I nie pomógł tu nawet Colin Firth (który  mógłby grać toster, a i tak byłabym zachwycona), ani Alan Rickman (który mógłby wypowiedzieć jedno słowo, a ja bym zsikała się z ekscytacji), a na pewno już nie pomogła Cameron "Too Much Botox" Diaz. 

Harry Deane (Firth) jest znawcą sztuki, fajtłapą i podwładnym okropnego człowieka (Rickman). Pewnego dnia, Harry zbiera całą swoją energię, żeby wykonać przekręt swojego życia i tym samym na dobre wykołować strasznego szefa. Do pomocy potrzebuje kowbojki z Texasu (Diaz), która wygląda w brytyjskiej rzeczywistości tak samo rzetelnie jak Harry na rodeo. Plany Harry'ego oczywiście się komplikują, przeszkody się piętrzą, niefortunne zdarzenia mnożą, ale to i tak nie pomaga na powiewającą nudę i ziewający wniosek w dziesiątej minucie, że wiemy, jak się ten film skończy  (a wie każdy, kto widział Żądło, Ocean's 11, czy nawet polskiego Vinci). 

Rozczarowanie gwarantowane, więc nie polecam z braćmi Coen iść do łóżka... yyy...nie polecam iść do kina - to chciałam napisać, naprawdę :)

PS. Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego w naszym kraju film ma podtytuł  ,czyli jak ograć króla? Bo jeśli naprawdę tłumacz chciał nawiązać do Jak zostać królem, to przebije Szklaną Pułapkę (btw: niebawem w kinach Die Hard 5: A good day to die hard, czyli dzięki naszym tłumaczom Szklana Pułapka 5: Dobry dzień na szklaną pułapkę).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz