środa, 12 czerwca 2013

McDonald's na kaca

Skomplikowana będzie to metafora, ale mam nadzieję, że złapiecie. Nie porównuje się steka z ekskluzywnej restauracji z rzeźnią w tytule z rosołem z maminej kuchni i z big mackiem (czy też big makiem - nie wiem). Można pewnie mieć jakieś rozmaite przemyślenia, że przy pierwszej opcji ważny jest sposób podania i dobrze dobrane wino, podczas gdy przy opcjach 2 i 3 "takie tam szczegóły" nas w ogóle nie interesują. Na upartego można też zachwalić jakość produktów w opcji 1 i 2, kiedy opcja 3 pozostawia wiele do życzenia, albo cenę opcji 2 i 3, kiedy 1 opcja trzepie po kieszeni. Ale absolutnie niemożliwym jest rzetelne porównanie tych trzech ze sobą.

Dlatego zgoła inaczej recenzuje się film fastfoodowy. Film, który "zjedliśmy" tylko po to by zaspokoić kinowy głód, który wybraliśmy tylko z tęsknoty za kategorią "dużo, tanio i niekoniecznie zdrowo", który miał być naszą "guilty pleasure". Wiedzieliśmy, czego się spodziewać, a raczej, czego nie oczekiwać, wiedzieliśmy, ze nie będzie to kino ambitne, elitarne i skłaniające do myślenia. Bo, co do tego, że "Hangover Part III" jest zwyczajnym, ordynarnym, tłustym hamburgerem i jako taki ma zostać oceniony - nie ma wątpliwości.  Problem polega na tym, że nawet w swojej kategorii, jest to produkt bardzo kiepski (jezus maria korporacja moja mnie już przesiąkła do cna).

Kończący przygodę watahy odcinek (choć jestem prawie pewna, że to jednak nie jest "koniec ostateczny" :) i film doczeka się spin-offu z postacią Alana), rzuca głównych bohaterów na spotkanie z Marshallem. Gangster szybko i dosadnie tłumaczy całej czwórce jak to niczym w "Efekcie motyla" swoimi działaniami z części pierwszej uruchomili łańcuch niefortunnych wydarzeń doprowadzając do sytuacji dziś - Marshall zabije Douga (biedny Doug...zdecydowanie ma najbardziej przesrane) jeśli Alan, Stu i Phil nie dostarczą mu Mr. Chowa.  Potem już jest standard. Trzeci Kac jednak już nie bawi, jak pierwszy (wow, zdanie równie prawdziwe dosłownie i w przenośni). Dlaczego? Nie ma już tej świeżości pomysłu (na którym film wyrósł  w pierwszej części), nie ma już lekkości i zabawy (widać po chłopakach, że wytwórnia im kazała się spotkać po raz trzeci, że wcale nie chcą tego robić i że ich samych już to nie bawi), ba! nie ma tak naprawdę nawet kaca! Nic nie zaskakuje, mało śmieszy, a poza tym, w odróżnieniu od pre-prequelu, kupy się to wszystko nie trzyma.

Dobra jest muza. I fajny Bradley Cooper (coraz bardziej mu ufam). Nieźle też poszczęściło się polskim tłumaczom - akcja znów toczy się w Las Vegas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz