"Fajne"
chorowanie ma to do siebie, że człowiek jest na tyle chory, że musi leżeć w
łóżku i absolutnie nie może wychodzić z domu (a już na pewno nie do pracy), ale
czuje się na tyle dobrze, że może sobie oglądać filmy i seriale, pod kołdrą, na
grzejącym się laptopie ("you’re hotter than the bottom of my laptop"). Tak
spędziłam właśnie ostatni, wakacyjny tydzień. Obejrzałam kilka dobrych filmów,
a przemyślenia na ich temat same układały się w mojej głowie w niezbyt logiczne
( z powodu choroby), ale, chyba (znów choroba), zabawne recenzje. W niedzielę, czując się "niewiele lepiej, ale
lepiej", zaciągnęłam prawie już zdrową siebie i swojego ledwo ciepłego (no bo się zaraził) towarzysza
do kina na "Siostrę Twojej Siostry". Film urzekł mnie tak, że wszystko, co
widziałam w ciągu chorowitego tygodnia, odeszło w zapomnienie.
Zacznijmy od
tego, że jest Tom, którego już nie ma. W rok po śmierci Toma, poznajemy jego brata - nie mogącego wyjść z pięciostopniowej żałoby Jacka.
Poznajemy też byłą dziewczynę Toma – Iris, która jest ex-dziewczyną nie
dlatego, że Toma już nie ma, ale dlatego, że rozstała się z nim zanim umarł. Iris,
chcąc wesprzeć brata swojego zmarłego, byłego chłopaka (ech), wysyła go na wieś, na malowniczą wyspę,
gdzie mieści się letni dom jej ojca, który w jesienno-zimowym "ąturażu" wygląda
tak pięknie, ze powinien nazywać się domem posezonowym. Jack ma spędzić tam
samotnie kilka dni, żeby przewietrzyć głowę (bardzo piękny angielski tekst: "You
need to space your head"). Gdy tylko Jack
tam się zjawia, spotyka Hannę – przyrodnią siostrę Iris, która również korzysta
z uzdrawiających mocy pobytu na pięknym odludziu. Z lekkim poślizgiem dołącza
do nich Iris, a później może się już tylko dziać… a dzieje się naprawdę ciekawie.
Scenariusz jest
perełką. Sam pomysł na historię jest naprawdę odświeżający, a dialogi
(podrasowywane w ramach spontanicznej potrzeby przez samych aktorów) są wyjątkowo
zabawne i genialnie autentyczne. Autentyczność jest zresztą tym, za czym
naprawdę się stęskniłam. Dawno nie widziałam filmu, którego akcja śmiało
mogłaby się toczyć gdziekolwiek, dotyczyć kogokolwiek, a widz mógłby się czuć
jak jeden z bohaterów. Świetna jest też lekkość, z jaką film został
zagrany przez Emily Blunt (Iris), Marka Duplassa (Jack) oraz Rosmarie DeWitt
(Hannah).
Reżyserka i
scenarzystka filmu, śliczna Lynn Shelton, z niesamowitą łatwością opowiedziała,
w gruncie rzeczy, dość prostą historię. A każda część tej historii jest równie
zabawna, co dająca do myślenia. Ja
zastanawiałam się nad tym, co tak naprawdę kształtuje relację między
rodzeństwem – czy siostry i bracia muszą się kochać, bo rodzina to miłość
bezwarunkowa? Czy też może, jak każda inna relacja – związek między rodzeństwem
to ciężka praca polegająca głównie na wzajemności, a jeden błąd może zawieść
zaufanie? Czy siostrze wybacza się więcej, czy rozumie się ją mniej? Czy więź
między rodzeństwem jest naprawdę tak wyjątkowa?
Bardzo fajny
film.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz