Nie poczuliśmy z moim towarzyszem
filmowym ani Królewny Snieżki ani Łowcy,
którzy wczoraj na telewizorze podłączonym do komputera pojawili się zupełnie
legalnie :) Po czterdziestu
minutach film został brutalnie przerwany zostawiając potarganą Kristen Stewart w ciemnym lesie. Co prawda,
mogłabym go oglądać dalej dla Charlize Theron, która jest tak piękna, że robi
mi się naprawdę słabo, niemniej jednak wspólną decyzją postanowiliśmy dać Snieżce drugą szansę kiedy indziej (czego
zapewne nie zrobi Robert Pattinson).
Chcąc dokończyć
butelkę wina (pierwszą od dłuższego czasu), postanowiliśmy włączyć coś innego -
komedię romantyczną z weselem w tle (pisałam o nich jakiś czas temu przy okazji
filmu "Kochanie, poznaj moich kumpli"). Film nosi wdzięczny tytuł "Jeszcze dłuższe
zaręczyny", ale z "Bardzo długimi zaręczynami" nie ma nic wspólnego.
Jason Segel to cholernie utalentowana bestia. Gra nie tylko w filmach i moim ukochanym serialu
"How I Met Your Mother", ale też jest multiinstrumentalistą (czyli gra na wielu
sprzętach muzycznych), ukradł serce Michelle Williams (co umówmy się, nie mogło
być łatwe) oraz zabrał się za pisanie scenariuszy (do rzeczonej komedii
właśnie). Tom (Segel) i Violet (coraz
bardziej przeze mnie lubiana Emily Blunt) są jedną z tych par, na widok, której
albo umierasz z zachwytu (jeśli sam jesteś w związku), albo zieleniejesz z zazdrości
(jeśli w związku nie jesteś) – ewentualnie odwrotnie. Tom i Violet mają za sobą
piękne love story i naturalną koleją rzeczy postanawiają się pobrać, żeby
swojego love story dopełnić. Jak można się domyślić (skoro zaręczyny mają
miejsce w dziesiątej minucie filmu) od postanowień do realizacji bardzo długa
droga, podczas której nasi bohaterowie będą zmieniać swoje prace, miejsce
zamieszkania (historia zabierze nas ze złotego od słońca i mostu Golden Gate
San Francisco do zimnego, prowincjonalnego Michigan), oczekiwania wobec życia, siebie
i związku oraz, tym samym, datę ślubu.
Jak na komedię
romantyczną przystało, film opiera się oczywiście na utartym schemacie – miłość
pada, żeby powstać i wstaje, by się znowu potknąć i tak dalej. Scenariusz jest
jednak tak fajnie napisany, że ten schemat naprawdę nie przeszkadza (poza tym,
come on, chyba wiemy na co się piszemy włączając komedię romantyczną). Okazuje
się, że można zrobić uroczy film o miłości, z wachlarzem zabawnych postaci
drugoplanowych, który będzie bawił dość inteligentnym poczuciem humoru, a kiedy
trzeba będzie pokrzepiającą serca lekcją o tym, że związek miedzy dwojgiem ludzi,
jak większość rzeczy w życiu, jest tym lepszy, im więcej pracy nas kosztuje, bo
nic, co ma znaczenie, nie jest łatwe (to
mówił co prawda Nicolas Cage w filmie "Weatherman", ale pasuje jak ulał). Zrobiło
się bardzo romantycznie, więc na zakończenie powiem, że można się posikać ze
śmiechu podczas scen z polowania – na zwierzynę, nie na Królewnę Śnieżkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz