piątek, 7 września 2012

Narzeczeni



 Nie poczuliśmy z moim towarzyszem filmowym  ani Królewny Snieżki ani Łowcy, którzy wczoraj na telewizorze podłączonym do komputera pojawili się zupełnie legalnie :)  Po czterdziestu minutach film został brutalnie przerwany zostawiając potarganą  Kristen Stewart w ciemnym lesie. Co prawda, mogłabym go oglądać dalej dla Charlize Theron, która jest tak piękna, że robi mi się naprawdę słabo, niemniej jednak wspólną decyzją postanowiliśmy  dać Snieżce drugą szansę kiedy indziej (czego zapewne nie zrobi Robert Pattinson).

Chcąc dokończyć butelkę wina (pierwszą od dłuższego czasu), postanowiliśmy włączyć coś innego - komedię romantyczną z weselem w tle (pisałam o nich jakiś czas temu przy okazji filmu "Kochanie, poznaj moich kumpli"). Film nosi wdzięczny tytuł "Jeszcze dłuższe zaręczyny", ale z "Bardzo długimi zaręczynami" nie ma nic wspólnego.   

Jason Segel  to cholernie utalentowana bestia.  Gra nie tylko w filmach i moim ukochanym serialu "How I Met Your Mother", ale też jest multiinstrumentalistą (czyli gra na wielu sprzętach muzycznych), ukradł serce Michelle Williams (co umówmy się, nie mogło być łatwe) oraz zabrał się za pisanie scenariuszy (do rzeczonej komedii właśnie).  Tom (Segel) i Violet (coraz bardziej przeze mnie lubiana Emily Blunt) są jedną z tych par, na widok, której albo umierasz z zachwytu (jeśli sam jesteś w związku), albo zieleniejesz z zazdrości (jeśli w związku nie jesteś) – ewentualnie odwrotnie. Tom i Violet mają za sobą piękne love story i naturalną koleją rzeczy postanawiają się pobrać, żeby swojego love story dopełnić. Jak można się domyślić (skoro zaręczyny mają miejsce w dziesiątej minucie filmu) od postanowień do realizacji bardzo długa droga, podczas której nasi bohaterowie będą zmieniać swoje prace, miejsce zamieszkania (historia zabierze nas ze złotego od słońca i mostu Golden Gate San Francisco do zimnego, prowincjonalnego Michigan), oczekiwania wobec życia, siebie i związku oraz, tym samym, datę ślubu.

Jak na komedię romantyczną przystało, film opiera się oczywiście na utartym schemacie – miłość pada, żeby powstać i wstaje, by się znowu potknąć i tak dalej. Scenariusz jest jednak tak fajnie napisany, że ten schemat naprawdę nie przeszkadza (poza tym, come on, chyba wiemy na co się piszemy włączając komedię romantyczną). Okazuje się, że można zrobić uroczy film o miłości, z wachlarzem zabawnych postaci drugoplanowych, który będzie bawił dość inteligentnym poczuciem humoru, a kiedy trzeba będzie pokrzepiającą serca lekcją o tym, że związek miedzy dwojgiem ludzi, jak większość rzeczy w życiu, jest tym lepszy, im więcej pracy nas kosztuje, bo nic, co ma znaczenie, nie jest łatwe (to mówił co prawda Nicolas Cage w filmie "Weatherman", ale pasuje jak ulał). Zrobiło się bardzo romantycznie, więc na zakończenie powiem, że można się posikać ze śmiechu podczas scen z polowania – na zwierzynę, nie na Królewnę Śnieżkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz