To trudne, przyznaję,
zwłaszcza, kiedy chce się napisać coś złego, o filmie, który wszystkim się
podobał, albo cos dobrego o "Bitwie pod Wiedniem" na przykład. Trudniejsze, kiedy własna mama dzwoni oczarowana filmem, koleżanka z pracy cały dzień przeżywa, a najlepsza
przyjaciółka, która jest również filmowym freakiem mówi, że nie pozwoli powiedzieć złego słowa. Mija parę dni, a ja zakopana po uszy, po równo w
korporacyjnych projektach i w jesiennych premierach seriali, nadal nie mam
czasu pójść do kina. Następuje apogeum: o filmie piszą absolutnie wszyscy,
mniej i bardziej profesjonalne recenzje zalewają internet niczym woda kolejne
etapy budowy nowej linii metra, znajomi na fejsbuku krzyczą capslockami, że
film lepszy niż "8 mila" czy "Hustle and Flow", tvn24 podaje, że jest to trzeci
w historii polskiego kina film z największą liczbą widzów w kinach. Zaczyna
trafiać mnie szlag, ze jeszcze tego nadwiślańskiego cudu nie widziałam. Nie
wytrzymuję –wyłączam Dextera i Homeland i zaciągam mojego towarzysza do kina w
sobotnie południe.
Co więksi kinomaniacy
szykują się na WWF, a Kowalscy spędzają ostatnie ciepłe, jesienne podrygi na
zewnątrz, rzesza dumnych Polaków mimo znaków ostrzegawczych sunie na
podwiedeńską katastrofę.
Na sali, razem z nami,
jest może z 10 osób. Staram się otworzyć łeb, usunąć z niego wszystkie
zasłyszane i przeczytane opinie. Ja
zaczynam, tak, oto… „jesteś bogiem”.
Niesamowity i uderzający
od razu jest klimat – zwłaszcza dla kogoś, kto całkiem niedawno był w
Katowicach i wie, ze jedyną jakkolwiek ciekawą i odrobinę mniej ponurą częścią tego miasta
jest Nikiszowiec. Sceny z pierwszego spotkania całego trio, kręcono na
aktualnym, niewymagającym charakteryzacji dworcu w Katowicach. W czasie filmowym jesteśmy 14 lat wstecz, co
również świetnie czuć, bo zadbano o najmniejsze szczegóły i to z niesamowitym
wyczuciem (teleturnieje w telewizji, Toto Lotek, komputery i dyskietki, a nawet
plakat z VIII Finału WOŚP). Zachwyciło mnie to, bo trudno w filmach, zwłaszcza
polskich, o wiarygodność. Gra aktorska
rozwala na łopatki – nie wiedziałam skąd
się wzięli Marcin Kowalczyk, Tomasz Schuchardt i Dawid Ogrodnik (sfilmwebowałam ich dopiero po filmie) – ale pierwszy
raz od dłuższego czasu widziałam w kinie taką lekkość i naturalność, co musiało
być chyba tym trudniejsze, że przecież grali prawdziwe osoby. W ogóle, postacie
biograficzne, niezależnie od tego, kto i jak dobrze je gra (np. Meryl Streep
jako Julia Child czy Margaret Thatcher) mają tendencję do bycia przerysowanymi i w rezultacie często stają się karykaturami bohaterów. Tutaj tego nie było. Kilkanaście naprawdę przejmujących scen, świetnie wpleciona
muzyka oraz dowcip (którego w ogóle się nie spodziewałam) przeważyły – to naprawdę
dobry film (bez dodawania "jak na polskie kino….").
Historia Magika i
Paktofoniki sama w sobie była doskonałym materiałem na scenariusz. Wiadomo, że
czyjaś śmierć, zwłaszcza w świecie muzyki czy filmu, tworzy legendę. Taki film
pewnie by nie powstał, gdyby Magik żył (i śpiewał PIOSENKI :)). Twórcom filmu udało się wymknąć widmu tragicznej śmierci i pokazać
po prostu historię człowieka. Momentami było trochę przydługo, nieskładnie, a dla
tych, którzy WIEDZĄ JAK TO BYŁO NAPRAWDĘ (a najwyraźniej jest ich milion)-
niezgodnie z rzeczywistością. Ale myślę,
że to rozejdzie się po łokciach, a "Jesteś Bogiem" nawet kilka lat po premierze
(filmu, nie Tusku) będzie dobrym, polskim filmem.
I PS. Nie jestem naprędce
mianowanym przez siebie ekspertem od hiphopu, bo zawsze miedzy nami był raczej
przelotny romans niż wielka miłość. Nie wyrosłam na tej muzyce, bo znane na
pamięć teksty „Filmu” czy „Ja mam to co ty” były raczej soundtrackiem do kilku
szalonych imprez niż motywem przewodnim mojego dorastania. I choć napisałam
pracę licencjacką o samobójstwie, to nie
wiem dlaczego Magik się zabił. Nie mam też swojego bloga w natemat.pl., a w
celebryckim świecie jestem nikim. I wiem, że emocje związane z pewną „recenzją”
już opadły, a uwaga wszystkich zwrócona jest dziś w stronę Stadionu
Narodowego i oczekiwania na zaciągniecie dachu z powodu słońca. Mimo wszystko, z
tego miejsca, chciałabym pozdrowić Natalię Lesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz