Ted jest po
trzydziestce, jest leniem, imprezowiczem i w sumie niezłym chamem. Ted mieszka
w Bostonie ze swoim przyjacielem Johnem (Mark Wahlberg) i jego dziewczyną Lori (Mila Kunis), jara trawę i ma
pogląd na wszystko. Jest niezłym obserwatorem amerykańskiej
rzeczywistości, którą sarkastycznie komentuje. Do tego jest całkiem
ładny, zabawny i bystry. Ach – Ted na oko ma jakieś pół metra wzrostu i jest…
misiem.
Historia o
chłopcu, który nie mając przyjaciół poprosił bożonarodzeniową gwiazdkę o
ożywienie jego misia-zabawki byłaby piękną bajką dla dzieci, gdyby nie fakt, że
opowiedzieć ją postanowił twórca kultowej serii animowanej Family Guy – Seth MacFarlane,
który nie tylko napisał scenariusz, ale też wyreżyserował film, napisał do
niego piosenkę i użyczył głosu Tedowi. Dlatego zamiast magicznego filmu dla
dzieci mamy bezkompromisową komedię dla dorosłych. I rzeczywiście, można się pośmiać, bo MacFarlane
wychodzi z pokaźną artylerią żartów, które bazują głównie na swojej niepoprawności
politycznej. Śmieszą więc oczywiście rasistowskie riposty, żarty oscylujące wokół
seksu i narkotyków, satyra na amerykańską popkulturę i robienie sobie jaj z
wielu znanych osób. Jeśli ma się więcej niż 20 lat, zdecydowanie mniej bawią
wszelkie dowcipy z kupą w tle, no, ale można to wytrzymać. Czy Ted poza śmiechem oferuje coś więcej? Jeśli bardzo się
uprzeć, można dostrzec w tej sympatycznej historii o miłości i przyjaźni ,
próbę odpowiedzi na pytanie czy to, z czego
bycie dorosłym każe nam rezygnować jest tak naprawdę tego warte -
chociaż, zupełnie szczerze, doszukiwanie się wyższych przekazów w tym filmie
jest mocno naciągane.
Jest to dobry
film na kaca, co sprawdziłam i pewnie dobry na to, żeby się zjarać i obejrzeć
go z kumplem, czego sprawdzać nie zamierzam, bo mój podstawowy zarzut do Teda jest taki, że jakby nie było zabawnie,
Ted to ożywiona maskotka, która przede wszystkim, podobnie jak Jack Frost i
Chucky, mocno mnie przeraża.